JORDANIA
"(...) dobre zdjęcie z podróży pokazuje coś więcej niż tylko miejsce.” - Scott Kelby
Zdjęcia przywiezione z wyjazdów są dla mnie podróżą w podróży – przez różnorodne krajobrazy, architekturę, kulinaria, dziką przyrodę i ludzkie twarze. Pozwalają wracać myślami do odwiedzonych zakątków globu, przywołując atmosferę minionych chwil i ukazując piękno świata w jego różnorodności oraz złożoności.
Uważam, że kluczem do udanej fotografii podróżniczej jest solidne przygotowanie. Zanim wyruszę w drogę, poświęcam sporo czasu na rozeznanie – chcę jak najlepiej zgłębić interesujące lokalizacje, znaleźć najlepsze punkty widokowe, dowiedzieć się o nadchodzących wydarzeniach oraz warunkach pogodowych. Szczególnie ważne są dla mnie informacje na temat godzin wschodu i zachodu słońca oraz analiza kierunku padania światła.
Fotografia podróżnicza z mojego punktu widzenia to przede wszystkim opowieść o świecie takim, jakim ja go widzę. Staram się uchwycić to, co nieoczywiste, skupić na detalach, które oddają klimat otoczenia. Eksperymentuję z perspektywą, ruchem w kadrze, szukam ciekawej kompozycji i czekam na odpowiedni moment, bez pośpiechu. Pragnę, by moje zdjęcia nie były jedynie dokumentacją. Ważnym elementem moich podróży jest również nawiązywanie kontaktu z lokalnymi mieszkańcami, prośba o zgodę na zrobienie zdjęcia oraz okazywanie szacunku ich prywatności.
Sprzęt fotograficzny nie powinien być zbyt ciężki, aby swobodnie podróżować, aczkolwiek ja wciąż nie potrafię wyjechać bez kilku obiektywów i statywu. Obecnie fotografuję aparatem bezlusterkowym Nikon Z 7II, a moje ulubione obiektywy to: Nikkor 14-24 f/2.8, Nikkor 20 f/1.8, Nikkor 17-35 f/2.8, Tamron G2 24-70 f/2.8, Tamron G2 70-200 f/2.8. Oprócz tego zestaw filtrów ND, GND, polaryzacyjne (Haida i Marumi). Lekko nie jest ;)
Aby podróże miały prawdziwy smak, bym mogła fotografować co chcę, gdzie chcę, kiedy chcę i jak chcę, unikam zorganizowanych wycieczek. Uważam, że najlepiej można zgłębić autentyczność i charakter danego regionu, organizując wyjazdy samodzielnie. Uwielbiam tę wolność i spontaniczność, którą daje mi taki sposób podróżowania.
Dziesięciodniowy wypad do Jordanii był jedną z takich przygód. Jordania to kraj kontrastów, który oczarował mnie bogactwem kultury i niezwykłymi pejzażami. Od starożytnej Petry, przez rozległą pustynię Wadi Rum, po wyjątkowe widoki nad Morzem Martwym – każdy z tych rejonów oferuje coś wyjątkowego. Dodatkowo polecam trekking po górzystym rezerwacie biosfery Dana oraz zwiedzanie ruin zamków wkomponowanych w piaszczyste pustkowia. Nie sposób też nie wspomnieć o urokliwej Małej Petrze i wędrówkach po kanionach. Zupełnie nowym doświadczeniem był dla mnie dźwięk wszechobecnych nawoływań do modlitwy słyszanych z meczetów. Jednak podróżowanie po tym kraju to także lekcja pokory. Spotkałam tu zarówno gościnność, której nie sposób zapomnieć, jak i wyzwania, które przetestowały cierpliwość oraz umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach.
Postanowiłam objechać kraj dookoła. Po wylądowaniu w Ammanie, od razu wypożyczyłam samochód na cały pobyt. Lepiej nie rozwodzić się nad tym, jak się tam jeździ... Cóż, świat należy do odważnych. Przepisy drogowe są tam często ignorowane, a dla kogoś z Europy trudno się do tego od razu przyzwyczaić. Na szczęście przetrwałam, a samochód również wyszedł z tego bez szwanku. Zaskoczyły mnie liczne kontrole drogowe. Pierwsza była dość stresująca, ale nie było się czego obawiać – jechałam zgodnie z przepisami i miałam wszystkie wymagane dokumenty. Okazało się, że funkcjonariusze chcieli jedynie się przywitać, zapytać, jak podoba mi się ich kraj i z uśmiechem życzyli miłego pobytu.
Zdarzały się jednak mniej przyjemne spotkania, szczególnie z dziećmi... Nie mnie to oceniać, ale z pewnością nie pochwalę rzucania kamieniami w nadjeżdżający samochód. Spotkała mnie też "kara" za podarowanie kilkuletniej dziewczynce drobnej przekąski zamiast dinara, o który prosiła. Swoje niezadowolenie wyraziła, kładąc niepostrzeżenie szklaną butelkę pod koło mojego samochodu, gdy zatrzymałam się na czerwonym świetle (za co, nawiasem mówiąc, zostałam obtrąbiona przez miejscowych, bo dla nich takie zachowanie nie jest oczywiste).
Mimo to, większość czasu spędzonego w Jordanii wspominam bardzo pozytywnie. Jordańczycy są niezwykle kontaktowi, otwarci, ciągle zagadują i dopytują o coś. Zdarzały się też wyjątkowo miłe sytuacje. Na przykład w sklepie, gdzie ceny towarów nie są podane, a dla turystów są znacznie zawyżone, zupełnie obca osoba poczęstowała mnie lokalnymi smakołykami, dodając do tego serdeczny uśmiech. Nie był to sprzedawca ani ktoś, kto chciałby czegoś w zamian, ale po prostu miły gest życzliwości.
Niezwykle poruszające było również wieczorne spotkanie z burmistrzem Gawr as-Safi, regionu biblijnej Sodomy i Gomory. Po powrocie z fotografowania zachodu słońca nad Morzem Martwym, gdy zapadł już zmrok, zastałam przed hostelem zgromadzenie kilkudziesięciu osób. Na zewnątrz ustawiono krzesła i stoliki. Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że jestem zaproszona na to wydarzenie. Przybyły ważne osobistości z miasteczka, a po serdecznym powitaniu miałam zaszczyt wypić gorącą herbatę w męskim gronie, w towarzystwie samego burmistrza. Krążyła również fajka wodna. Rozmowa przebiegała bez problemów, częściowo po angielsku, częściowo za pomocą tłumacza Google. Pokazywałam zdjęcia z Polski, a widok śniegu (był styczeń) wywoływał zaskoczenie – w tym czasie w regionie trwały zbiory pomidorów, a stragany przy drogach uginały się od zieleniny. Moi rozmówcy byli niezwykle ciekawscy, wykazywali szczere zainteresowanie, a także opowiadali wiele o sobie. Był to czas spędzony w szczególny sposób. Choć tych chwil nie udało się uwiecznić na zdjęciach, pozostaną one niezapomniane.
Niezwykłym wspomnieniem była również noc spędzona w beduińskim namiocie na pustyni Wadi Rum. Z właścicielem obozu skontaktowałam się przez WhatsApp, a on podał mi współrzędne GPS wioski, do której prowadziła asfaltowa droga (asfalt się tu kończył). Tam umówiliśmy się na spotkanie. Wieś ta wyglądała zupełnie inaczej niż to, do czego przywykliśmy w Europie – budynki sprawiały wrażenie zbudowanych z gliny lub nią pokrytych, uliczki tworzyły dziwaczny labirynt, a wśród nich przechadzały się kozy i wielbłądy. Na początku zostałam ugoszczona herbatą w domu mamy mojego gospodarza. Siedzieliśmy na dywanie, popijając herbatę i rozmawiając. Okazało się, że mój host jest również pasjonatem fotografii, co zapewniło nam wiele tematów do rozmowy. Następnie terenówką, na tzw. pace, zostałam obwieziona po najciekawszych zakątkach na pustyni. Tamtejsze wydmy, skały o dziwacznych kształtach, wąwozy oraz prehistoryczne petroglify kultury nabatejskiej, urzekały swoim pięknem. Krajobraz przypominał fascynującą scenerię z Marsa. Wieczorem czekała na nas wyśmienita, aromatyczna i różnorodna kolacja, wyciągnięta prosto z pieca ziemnego (a raczej piaskowego ). Jedliśmy w międzynarodowym towarzystwie, siedząc wokół ogniska, przy muzyce na żywo i barwnych opowieściach, które zdawały się nie mieć końca. Pomimo zmęczenia, zdecydowałam się jeszcze na spacer – pustynia nocą zachwyca ciszą i miriadami gwiazd rozsianych po niebie. Ahhh, dla takich chwil warto żyć!
Fotografia podróżnicza stała się dla mnie nie tylko sposobem na uwiecznienie miejsc, które odwiedzam, ale także na głębsze zrozumienie świata. To sztuka, która uczy cierpliwości, empatii i otwartości na to, co nieznane. Podróżowanie i fotografia są dla mnie nierozerwalnie ze sobą związane.